wtorek, 21 kwietnia 2009

Premio Europa per il Teatro

No i tak - kwiecień ma się ku końcowi i dwa wielkie święta za nami: mam na myśli festiwal Premio Europa per il Teatro (31.03-05.04.09) oraz Port Literacki (17-19.04.09). Ale dzisiaj będzie tylko o tym pierwszym.

Wręczenie Europejskiej Nagrody Teatralnej odbyło się w tym roku w naszym pięknym kraju z dwóch powodów - po pierwsze, laureatem nagrody głównej (60 tys. € ) został Polak, Krystian Lupa; a po drugie obchodzimy właśnie Rok Grotowskiego, założyciela Teatru Laboratorium i patrona wrocławskiego Instytutu przy Teatrze Polskim, więc wypada to jakoś uczcić. Ponieważ była okazja, wkręciłam się do organizacji jako wolontariuszka i zaciągnęłam z sobą kogo się tylko dało. Zaliczyłam dzięki temu tydzień świetnej zabawy i mnóstwo darmowych przedstawień.

Najlepsza była zdecydowanie przedpremierowa Persona. Tryptyk: Marylin w reżyserii Lupy - bardzo piękna i bardzo smutna opowieść o M. Monroe, uwikłanej w dylematy zrodzone ze sztuczności wykreowanego przez media wizerunku. Od 18 kwietnia przedstawienie do zobaczenia w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

W dalszej kolejności wymieniłabym chyba Lincz: Pani Aoi. Wachlarz. Szafa Agnieszki Olsten oraz Prezydentki Lupy, oba zresztą wciąż możliwe do obejrzenia na Scenie na Świebodzkim w TP. Polecam, ale uwaga - znów smutne! Pierwsze o braku miłości, o wewnętrznych konfliktach i nierozwiązywalnych dylematach. Drugie o ułudach i marzeniach pozostających bez szans wobec ponurej rzeczywistości.

No i wreszcie Questo buio feroce Pippo Delbono - i to już jest megasmutne, bo złożone z onirycznych wizji umierającego na AIDS mężczyzny, oprawione w piękną muzykę i wzruszającą poezję. Największe wrażenie robi chyba scena, kiedy wyniszczony i anorektycznie wychudzony aktor śpiewa pięknym głosem piosenkę "My way" Franka Sinatry...

Pozostałe przedstawienia to raczej ciekawostki niż wielkie arcydzieła, ale w końcu otrzymały wyróżnienia w kategorii "Nowe Rzeczywistości Teatralne", czyli miały przede wszystkim właśnie dziwić i prowokować. Mamy tu więc zarówno przejmujący dwugodzinny monolog byłego więźnia japońskiego obozu (Sunken Red Guy Cassiersa), jak i zabawne, autoironiczne Il tempo degli assassini Pippo Delbono.

Nagana należy się jedynie niejakiemu panu Garcii, na wyczyny którego spuszczę tutaj zasłonę milczenia. Zainteresowani mogą sobie doczytać w Wyborczej (cała seria artykułów, m.in.: "Sztuka czy barbarzyństwo?"). Ubolewać tylko należy, że media tak wiele miejsca poświęciły najmniej wartościowym przedstawieniom, o innych ledwie napomykając...

PS. Przeczytałam wszystko jeszcze raz i kurczę, wychodzi, że na tym festiwalu to tylko smutek, płacz i dno czarnej rozpaczy... Normalnie zbiorowy masochizm widzów i aktorów. Ale to oczywiście nieprawda, były liczne pogodne akcenty i na scenie, i poza nią.

Więcej o wydarzeniu na stronie Roku Grotowskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz