środa, 8 września 2010

"Duma i uprzedzenie i zombi"

(org. Pride and Prejudice and Zombies)
Jane Austen i Seth Grahame-Smith

Pierwsze wrażenie: bardzo kiepska książka. Ktoś mógłby oczywiście zapytać: a czego się można spodziewać po takim tytule? Odpowiem od razu: miałam nadzieję na zabawny pastisz klasyki; byłam ciekawa, jak autorowi uda się połączyć dwie, tak od siebie odmienne konwencje. Niestety, nie udało się w ogóle: powieść trzeszczy w szwach, a Jane Austen zapewne (o ironio!) przewraca się w grobie.

Podobno Seth Grahame-Smith pozostawił w książce ok. 85% pierwowzoru - w polskim tłumaczeniu niestety tego nie widać. Być może jestem za bardzo przywiązana do Dumy i uprzedzenia w wersji Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, ale nie zmienia to faktu, że takie "uwspółcześnienia", jak pan Bennet zwracający się do żony per "niemądra kobieto" [s. 6] czy też "ty stara, głupia kwoko" [s. 55] są kompletnym nieporozumieniem. Ponieważ nie znam oryginalnego tekstu, pozostawię nierozstrzygnięte, ile w tym winy autora, a ile tłumacza, faktem jest jednak, że od strony językowej powieść wypada najsłabiej.

Przede wszystkim uderza brak konsekwencji - postaci raz wypowiadają się zgodnie z duchem Austen (fragmenty przepisane z oryginału), innym razem mówią językiem potocznym i zanadto współczesnym. To zachowują się jak dobrze wychowani XIX-wieczni bohaterowie, to znów jak niezbyt rozgarnięci zabijacy rodem ze współczesnych filmów akcji. A przecież autor, skoro zdecydował się rozegrać swoją mroczną historię w epoce regencji, to powinien się tego trzymać (chyba że chodziło mu w równej mierze o katastrofę stylistyczną)! Wystarczy pomyśleć, jak absurdalnie zabawne byłyby brutalne walki z zombi opisane eleganckim, austenowskim językiem.

Pojawiają się też pospolite błędy, np. stwierdzenie, że ojciec pani Bennet pozostawił jej cztery tysiące funtów rocznego (!) dochodu. [s. 25]. Autor wplata w treść elementy orientalne, ale chyba nie ma w nich wielkiego rozeznania, bowiem w posiadłości Darcy'ego, stylizowanej wyraźnie na japońską, gospodyni ubrana w kimono ma skrępowane stopy! Wreszcie mamy do czynienia ze zwykłą niedbałością pisarską, która uwidacznia się zwłaszcza w dialogach i sprawia, że postaci wygłaszają sprzeczności, np. [s. 83]:
- Bale prywatne wydają mi się przyjemniejsze od publicznych.
- Ja jestem przeciwnego (!) zdania. Wolę bale w bardziej intymnych okolicznościach.
Na tym jednak nie koniec: w powieści znalazło się sporo tanich i żenujących podtekstów erotycznych, poczynając od Lizzy rumieniącej się i rozbawionej po wspomnieniu przez pana D. owych "intymnych okoliczności", poprzez "spodnie z godnością opinające to, co w nim najbardziej angielskie" [s. 235] i omawianie możliwych zdrożnych aspektów opieki brata nad siostrą, a na tego rodzaju kwiatkach kończąc [s. 233]:
Darcy raptem wyciągnął ręce i objął Elżbietę, która aż zamarła w bezruchu. [...] Jego intencje okazały się zupełnie przyzwoite - Darcy chciał jedynie odzyskać muszkiet, który w trakcie spaceru Elżbieta przytroczyła sobie do pleców. Przypomniała sobie, że ma w kieszeni amunicję, więc zaoferowała ją Darcy'emu.
- Pańskie kuleczki, panie Darcy.
Wyciągnął rękę, zacisnął ją na jej dłoni i odparł:
- Moje kuleczki należą do pani, panno Bennet.
Po czym oczywiście następuje fala rumieńców i tłumionego śmiechu, żeby czytelnik nie miał wątpliwości, o co autorowi chodziło.

I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o "innowacje" wprowadzone przez Grahame-Smitha, bowiem nie pokusił się on o większe zmiany w fabule, poza kilkoma drugorzędnymi szczegółami. Samych walk z nieumarłymi jest jak na lekarstwo, a ich opisy są wielce nieprzekonujące; ponadto czytelnik ma wrażenie, że zostały "doklejone" na siłę, a nie umiejętnie wplecione w treść - poza może dwoma, tj. walką Elżbiety z Darcy'm i z Lady Katarzyną. Całość dopełniają ilustracje, na których bohaterki w XX-wiecznych (?) strojach trzymają w dłoniach średniowieczne (?) miecze...

Nie przeczę bynajmniej, że w książce znalazło się kilka dobrych pomysłów - sam miks regencyjnej powieści z horrorem to ciekawy konspekt; rozbawiła mnie Charlotta zamieniająca się w zombi i Lady Katarzyna jako największa w królestwie pogromczyni umarlaków. Ich realizacja pozostawia jednak wiele do życzenia i  ostatecznie sprawia, że jest to dzieło raczej wątpliwej wartości, nawet jeśli mowa tylko o wartości rozrywkowej. Czyżby autor z góry założył, że taka literatura może zainteresować tylko mało wymagających czytelników, wystarczy więc pobieżnie sklecić kilka motywów, beż żadnego ładu i składu? Byłoby to nad wyraz nieuprzejme z jego strony.

4 komentarze:

  1. Wszyscy dookoła mówią o tej książce, że jest bardzo, bardzo zła (żeby nie powiedzieć gorzej). A jednak chyba sama się muszę o tym przekonać.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony to dobrze, że kultowe powieści inspirują, z drugiej - warto byłoby zadbać o lepszą realizację pomysłu.
    Poza tym, należy wziąć pod uwagę fakt, że autor mógł napisać tę książkę jedynie dla celów komercyjnych.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Caitri
    Też tak mam. :-) Wcześniej widziałam m.in. mocno krytyczny komentarz Tamary, ale postanowiłam i tak sprawdzić na własnej skórze...

    @kasjeusz
    I pewnie tak było, ale przecież pisanie dla celów komercyjnych nie musi (i nie powinno!) się równać pisaniu byle jakiemu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie męczę... Strata czasu i papieru.

    OdpowiedzUsuń