piątek, 25 kwietnia 2008

9. Festiwal Kina Amatorskiego i Niezależnego KAN 2008

Udało mi się wybrać jedynie na projekcje krótkometrażówek zagranicznych, które w tym roku trwały przez dwa dni i objęły aż 40 tytułów. Obejrzałam 34 spośród nich.

Wrażenia ogólne: środowy pokaz był ciekawy i różnorodny, na wczorajszym niestety tej różnorodności zabrakło - dominiowały tematy depresji, śrmierci i przemocy; całość utrzymana w zgaszonej, szarej kolorystyce. Ok, od tego właśnie jest kino niezależne, żeby mówić o sprawach ważnych, ale czy musi przy tym epatować smutkiem i pesymizmem? Czy młodzi twórcy naprawdę maja aż tak ponurą wizję rzeczywistości?

Moje uznanie zyskali autorzy, którzy poważną tematykę ujęli w sposób przystępny, acz nietypowy, zaprawiony słodko-gorzkim poczuciem humoru. W szczególności mam tu na myśli brytyjski "Save the World" i amerykański "68 degrees & clear", oba poruszające problem samobójstwa. Bohater pierwszego filmu to nieprzydatny światu marzyciel, którego życie jest pasmem klęsk. Niby schemat, ale w ciepłej, tragikomicznej odsłonie, która zapada w pamięć. Pozytywnie i budująco. W drugim filmie kulminacyjnym momentem jest groteskowa niemal sytuacja - bizneswoman usiłująca się powiesić i czarnoskóry jedenastolatek z bronią prowadzą filozoficzny dialog. Dostrzegamy sprytne odwrócenie ról: uliczny gangster bez perspektyw, dziecko alkoholika, uświadamia zgorzkniałej młodej kobiecie sukcesu wartość życia. Plus cyniczne, niepoprawne politycznie uwagi obojga.

W podobnym nurcie można by umiejscowić kanadyjski "T-shirt" i (w mniejszym stopniu) bułagarski "Waltzes and tangos from the village Whitew". Pierwszy ciekawie ukazuje opozycję rzeczywistej i pozornej tolerancji, poprzez konfrontację postaw wiernego wartościm chrześcijanina i młodego aroganckiego Słowaka; tu także zastosowano zabieg odwrócenia ról. Oszczędna forma i dobra puenta odświeżająca znaną anegdotę o śmierci Boga i śmierci Nitschego. Drugi z filmów godny uwagi raczej ze względu na kilka ciekawych elementów niz na całość ujęcia: jest tu na przemian trochę wzruszenia i trochę czarnego humoru, ale jest też sporo dłużących się, niemych scen z życia małego miasteczka (film trwa przez to aż 30 min - najdłużej spośród zaprezentowanych).

W niemal całkowicie żartobliwej - co nie znaczy, że pozbawionej przesłania - konwencji utrzymano amerykański "The Road" (interpretacja przysłowia: 'The road to hell is paved with good intentions.'), holenderski "For a few marbles more" (pastisz kina gangsterskiego w wykonaniu dziesięciolatków) i włoski "6 ways to kill your parents" (jak w tytule: nic dodać, nic ująć). Prócz nich warto być może wspomnieć malarski "Indigo room", metafizyczny "Ku-kuri-ku" i zaskakujący "Victor and the machine" - choć ich atutem jest głównie dobry pomysł, przy niepełnym wykorzystaniu możliwości, jakie stwarzał.

Pozostałe filmy poprawne, spójne, konsekwentne - lecz nieco tendencyjne, schematyczne i mało odkrywcze ("Accident", "Playground", "When I become silent", "Snow flower", "Listen, Mom") - lub wręcz przeciwnie, stosujące eksperymenty i udziwnienia, które niczemu nie służą ("Tomorrow passed by", "The making of parts", "Anonymous", "Vadata", "A4"). To samo tyczy się dokumentów i animacji - są jedynie sprawnie zrealizowanie.

Sama organizacja festiwalu dobra, możliwość nabycia ciepłych posiłków w bufecie, dla uczestników obu bloków danego dnia Red Bull gratis (przydaje się przy 5 godz pokazu z jedną 15-minutową przerwą). Właściwie jedyny mój zarzut to nieodpowiedni układ filmów drugiego dnia - nagromadzenie wielu ciężkich, pesymistycznych obrazów pod rząd.

Więcej na oficjalnej stronie festiwalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz